Nadszedł wielki dzień. Po pierwsze, ostatni na szlaku West Highland Way, po drugie wejście na najwyższy szczyt Wielkiej Brytanii - górę Ben Nevis. Choć nieduża, bo wysoka na zaledwie 1344 m n.p.m., to pełna przepięknych widoków na okoliczne pasmo Grampianów. Z takim przytupem mogę kończyć każde moje wakacje. Ale po kolei...
Ilość kilometrów: 25
Liczba podejść: 1411
Liczba zejść: 1400
Liczba zejść: 1400
Czas: 8 h
☛Zanim jednak wyruszymy razem w podróż na najwyższy szczyt Wysp Brytyjskich, muszę wspomnieć, że uroki okolicy i samego Nevisa docenili twórcy filmu "Braveheart - Waleczne Serce". W dolinie Glen Nevis, tuż pod szczytem góry, ulokowano filmową wioskę "Lanark", w której dorastał młody William Wallace grany przez Mela Gibsona. Oczywiście po ukończeniu zdjęć konstrukcja została rozebrana, jednak pozostałością po tamtym projekcie jest Braveheart Car Parking gwarantujący miejsca samochodom zapewniającym wówczas obsługę na planie.
☛Zanim jednak wyruszymy razem w podróż na najwyższy szczyt Wysp Brytyjskich, muszę wspomnieć, że uroki okolicy i samego Nevisa docenili twórcy filmu "Braveheart - Waleczne Serce". W dolinie Glen Nevis, tuż pod szczytem góry, ulokowano filmową wioskę "Lanark", w której dorastał młody William Wallace grany przez Mela Gibsona. Oczywiście po ukończeniu zdjęć konstrukcja została rozebrana, jednak pozostałością po tamtym projekcie jest Braveheart Car Parking gwarantujący miejsca samochodom zapewniającym wówczas obsługę na planie.
W DRODZE NA SZCZYT
Wstajemy wcześnie. Szybko ogarniamy się ze śniadaniem i po
godzinie 7:30 już jesteśmy w drodze na szczyt. Zależy nam, aby szybko zdobyć wierzchołek, albowiem przed nami jeszcze droga do Fortu William. Ze sobą mamy jedynie lekkie
plecaczki z prowiantem i dokumentami. Resztę zostawiliśmy w namiocie. W recepcji dowiedzieliśmy się, że ciężkie rzeczy można bez problemu zostawić w namiocie i spakować go dopiero po powrocie ze szczytu (bez uiszczania jakichkolwiek opłat za dodatkowe godziny doby namiotowej). No więc jeśli chodzi o bagaż, mamy luzik ;)
Początki szlaku są dwa, do wyboru.
➯ Pierwszy krótszy, ale bardziej stromy prowadzi spod Glen Nevis Youth Hostel.
➯ Drugi, ten oficjalny tzw. Mountain Track, dłuższy lecz o łagodniejszym podejściu startuje pod Ben Nevis Visitor Center. Prawdą jest, że oba szlaki spotykają w odległości około 1,5 km od początku oficjalnej trasy więc tak naprawdę nie ma znaczenia, który wariant się wybierze. My wybieramy wariant nr 2, czyli ten popularniejszy.
➯ Pierwszy krótszy, ale bardziej stromy prowadzi spod Glen Nevis Youth Hostel.
➯ Drugi, ten oficjalny tzw. Mountain Track, dłuższy lecz o łagodniejszym podejściu startuje pod Ben Nevis Visitor Center. Prawdą jest, że oba szlaki spotykają w odległości około 1,5 km od początku oficjalnej trasy więc tak naprawdę nie ma znaczenia, który wariant się wybierze. My wybieramy wariant nr 2, czyli ten popularniejszy.
Droga na szczyt, przy dobrej pogodzie, nie ma żadnych trudności technicznych, jednak wymaga w miarę dobrej kondycji fizycznej, ponieważ nachylenie powierzchni jest dosyć spore. Według zegarka z GPS mamy do pokonania ponad 1300 metrów w pionie (startujemy z poziomu 22 m n.p.m.!), co już za chwilę mocno odczują moje kolana nieco wyeksploatowane tygodniowym trekingiem. Pomimo braku tradycyjnych oznaczeń, na szlaku nie sposób się zgubić. Wystarczy podążać jedyną możliwą, udeptaną drogą lub... za tłumem.
Ku mojemu zdziwieniu trasa na szczyt jest... modernizowana. Kładzione są wielkie kamienie, tworząc tym samym swego rodzaju stopnie. Dla mnie to jakaś totalna abstrakcja i od razu przypomina mi się awantura, jaką wywołało położenie "schodów" na Tarnicę. Pytanie, czy w przypadku Bena Nevisa owe zmiany mają charakter zabezpieczenia szlaku, czy służą jedynie wygodzie zdobywców. Tego nie wiem, jednak oryginalny przebieg szlaku można zobaczyć nieco dalej i wyżej na trasie.
Ku mojemu zdziwieniu trasa na szczyt jest... modernizowana. Kładzione są wielkie kamienie, tworząc tym samym swego rodzaju stopnie. Dla mnie to jakaś totalna abstrakcja i od razu przypomina mi się awantura, jaką wywołało położenie "schodów" na Tarnicę. Pytanie, czy w przypadku Bena Nevisa owe zmiany mają charakter zabezpieczenia szlaku, czy służą jedynie wygodzie zdobywców. Tego nie wiem, jednak oryginalny przebieg szlaku można zobaczyć nieco dalej i wyżej na trasie.
Pomimo że wyszliśmy całkiem wcześnie, na szlaku spory ruch. W pewnym momencie zza góry wyłania się słońce i od tej pory będziemy musieli się wspinać w pełnych jego promieniach, co biorąc pod uwagę stromiznę terenu raczej nie pomaga. Wtedy rozumiemy, dlaczego niektórzy wyszli na szlak już o 6 rano. Ale nie ma co narzekać. Do pogody mieliśmy naprawdę duże szczęście, dzień był praktycznie bezchmurny. Należy jednak pamiętać, że są to góry, więc aura potrafi się zmieniać naprawdę błyskawicznie.
❣ Porada: w słoneczny dzień im wcześniej staniesz na szlaku, tym dłużej będziesz iść w cieniu.
Mniej więcej w połowie drogi dochodzimy do jeziora Lochan Meall An T-suidhe położonego na wysokości 559 m n.p.m. Widok jest piękny, jednak do Morskiego Oka się nie umywa (klik). W tym miejscu krajobraz mocno się zmienia, a przed nami zamiast trawiastego zbocza wyrasta sroga, skalista góra. Tutaj też dostrzegamy prawdziwe oblicze Bena. Po drodze mijamy liczne jeszcze połacie zamrożonego śniegu, po których idąc staram się nie myśleć, że przecież jest maj i wszystko pod spodem topnieje. Tak naprawdę mogą się osunąć w każdej chwili. Przechodzimy przez nie szybko i sprawnie, bez zbędnej zwłoki. Mniej rozgarnięci turyści robią sobie jednak na nich beztroskie selfie.
MY NAME IS NEVIS, BEN NEVIS
Im bliżej szczytu tym droga staje się bardziej kręta, stroma i mega wyboista. Wkrótce naszym oczom ma się ukazać ogromne pole śniegu. Tak, na szczycie Ben Nevisa w maju leżało jego całkiem sporo. Momentalnie robi się dużo chłodnej i wietrzniej. Zakładam polar, a głowę owijam buffem. Od razu też przypominam sobie mijane przez nas turystki w sandałkach i krótkich szortach :) Choć śnieg pod nogami wydaje się być twardy i ubity, niekiedy stopy zapadają się i śnieg wsypuje mi się do butów. Po około 15 minutach dreptania krok za krokiem w śniegu zdobywam górę wszystkich gór Wysp Brytyjskich i mój pierwszy szczyt Korony Gór Europy! Na wierzchołku znajdują się pozostałości dawnego obserwatorium meteorologicznego i charakterystyczny kopiec będący oficjalnie najwyższym punktem w Wielkiej Brytanii.
Oficjalnie czas przejścia trasy w tą i z powrotem wynosi 7-8 godzin (przynajmniej tak głoszą tablice informacyjne na kempingu). My uwinęliśmy się w 6 godzin, wliczając w to postój na szczycie i robienie fotek po drodze.
Finiszujemy!
Końcówka szlaku to już spokojny spacer wzdłuż ulicy, który zaprowadzi Cię do oddalonej o niecałe 7 kilometrów mety. Idziemy więc niespiesznie, rozkoszując się ostatnimi kilometrami trasy. Podziwiamy urocze przedmieścia, centrum i głównym deptakiem dochodzimy do mety West Highland Way. Jeeeest! Udało się! Jesteśmy niezmiernie szczęśliwi, a moc endorfin uderza nam do głowy. Właśnie ukończyliśmy jeden z piękniejszych szlaków długodystansowych - szkocki West Highland Way.
Warto wiedzieć, że szlak ma tak naprawdę dwa końce. Pierwszy znajduje się zaraz przy wjeździe do centrum miasta (taka niebieska, całkiem niepozorna tablica), drugi ten oficjalny ulokowany jest właśnie na końcu deptaka. Po obowiązkowej sesji zdjęciowej udajemy się do naszego B&B Caberfeid Lodge (polecam! właściciel robi pyszne śniadania), gdzie po raz pierwszy od 8 dni mamy okazję wyspać się w prawdziwym łóżku.
Warto wiedzieć, że szlak ma tak naprawdę dwa końce. Pierwszy znajduje się zaraz przy wjeździe do centrum miasta (taka niebieska, całkiem niepozorna tablica), drugi ten oficjalny ulokowany jest właśnie na końcu deptaka. Po obowiązkowej sesji zdjęciowej udajemy się do naszego B&B Caberfeid Lodge (polecam! właściciel robi pyszne śniadania), gdzie po raz pierwszy od 8 dni mamy okazję wyspać się w prawdziwym łóżku.
West Highland Way, we will miss you! ♡♡♡
Następnego dnia mamy już zarezerwowany bilet do Polski. Musimy tylko jakoś dostać się na lotnisko. Z Fort William odchodzą bezpośrednie autobusy, jednak jak się okazuje wszystkie bilety już wykupione (polecam zarezerwować wcześniej, aby zaoszczędzić sobie stresu). Pozostaje nam więc autobus do Glasgow i przesiadka na dworcu. Wszelkie informacje na temat połączeń znajdziesz pod tym linkiem. Punktualnie o godzinie 19 wsiadamy do samolotu. To koniec naszej przygody z West Highland Way. Choć zmęczeni i obolali, w głowie już rodzi się pomysł kolejnego trekingu. Bo od pieszych wędrówek można się naprawdę uzależnić.
See ya na szlaku! ;)
Mam nadzieję, że zainspirowałam Cię relacją z najpiękniejszego szlaku Szkocji. Daj znać w komentarzu ;)
PS. Zgodnie z obietnicą złożoną pierwszego dnia, aby uczcić ukończenie szlaku wypijamy zakupioną w destylarni Glengoyne whisky. Jest.... no cóż... paskudna ;) jednak to trunek tylko dla koneserów :)))
dużo ciekawych pomysłów tutaj!
OdpowiedzUsuńDoskonała relacja a te zdjęcia zapierają dech w piersiach.
OdpowiedzUsuńWspaniałe widoki
OdpowiedzUsuńRewelacyjny jest ten wpis
OdpowiedzUsuńSpędzenie tam wolnego czasu musi być bardzo przyjemne.
OdpowiedzUsuńRewelacyjna jest ta relacja. Krajobrazy jak ten zawsze mnie zachwycały.
OdpowiedzUsuńTo miejsce jest bardzo ciekawe pod wieloma względami.
OdpowiedzUsuńNiesamowicie wygląda to miejsce. Jestem zachwycona
OdpowiedzUsuńTa relacja jest niesamowita.
OdpowiedzUsuńCiekawy wpis
OdpowiedzUsuńWspaniałe widoki
OdpowiedzUsuńCudowna podróż
OdpowiedzUsuńZachwycające miejsce. Idealna propozycja na spędzenie wolnego czasu.
OdpowiedzUsuńJa tak w kwestii formalnej. Na Ben Nevis można wejść jeszcze jednym szlakiem (pomijając te stricte wspinaczkowe). Moim zdaniem - najciekawszym. Zaczyna się w miejscowości Torlundy, kilka km na północ od Fort William. Stamtąd idzie szlak oferujący niesamowity widok na północną, groźną ścianę Bena. Najpierw trzeba wspiąć się na szczyt o nazwie Carn Mór Dearg (coś koło 1220m) i z niego czeka nas ok. dwukilometrowy scrambling granią. Nie jest on bardzo trudny - w brytyjskiej skali ma on poziom 1, najniższy. Aczkolwiek wymaga nieco wprawy, odporności na ekspozycję no i lepiej go nie robić podczas bardzo złej pogody. Po przejściu grani zostaje jeszcze kilkaset metrów dość męczącego podejścia bo skalnym rumoszu. Nie ma tam wyznaczonej ścieżki, więc idzie się na zasadzie - byle do góry. Szczyt zdobywa się od strony wschodniej (nie jak trasą "pony trail" - od zachodu). Zejście jest łatwiejsze - główną ścieżką aż do rozwidlenia szlaku nad jeziorkiem a potem wrzosowiskiem (nie ma tam ścieżki, idzie się na czuja) docieramy do szlaku od którego zaczynaliśmy. Całe przejście, wraz z kilkoma przerwami zajęło nam ok. 13 godzin. Samo przejście grani i wdrapanie się na szczyt zajęło 3.5 godziny.
OdpowiedzUsuńMęczarnia, ale warta wysiłku.