Kolejny dzień w Szkocji i kolejny odcinek szlaku West Highland Way przede mną. Chociaż powoli zaczynają doskwierać mi bóle związane z wędrówką, wstaję z uśmiechem na twarzy. Jeszcze nie wiem, że za kilka godzin ten uśmiech przerodzi się w walkę o każdy kolejny metr zbliżający mnie do celu. W morderczą wędrówkę, która w tamtej chwili wydawała się nie mieć końca. W koszmar na brzegiem jeziora Loch Lomond...
✓ Ilość kilometrów: 30
✓ Liczba podejść: 776 m
✓ Liczba zejść: 774 m
✓ Czas: 10h (z dwoma przerwami na obiad)
Nad brzegiem jeziora Loch Lomond
Trzeciego dnia wędrówki mieliśmy do przejścia całkiem spory odcinek drogi. W trasę wyruszyliśmy więc w miarę wcześnie, zaraz po śniadaniu. Przez większość trasy miało nam towarzyszyć jezioro Loch Lomond, z którym zapoznaliśmy się drugiego dnia marszu West Highland Way. Początkowy etap trasy idzie się bardzo przyjemnie. Lustro wody magicznie błyszczy w słońcu. Co chwila mijamy małe, kamieniste plażyczki. Na jednej z nich robimy sobie dłuższą przerwę i z uczuciem ogromnej ulgi zanurzamy stopy w lodowatej, ale jakże przyjemnej wodzie. Tak naprawdę, marzy nam się znacznie dłuższy postój, ale wiemy, że z uwagi na ilość kilometrów przed nami niestety nie możemy sobie na to pozwolić.
Około 5 kilometrów za Sallochy Campsite znajduje się miasteczko Rowardennan, znane przede wszystkim jako punkt startowy szlaku wiodącego na Ben Lomond (974 m n.p.m.). Jeśli jesteś w pobliżu, to świetna okazja do zdobycia szkockiego szczytu. My oczywiście darujemy sobie wejście na górę. U kresu naszej podróży czeka przecież o wiele wyższy Ben Navis, którego szczyt będziemy atakować już za 5 dni.
Mniej więcej 2 kilometry za Rowardennan szlak się rozwidla. W tym miejscu musisz zadać sobie pytanie "czy w zamian za nieziemskie widoki jesteś gotów na duuuuuuże poświęcenie, czy raczej Twoje stopy mówią już dość?". Jeśli na pierwsze pytanie odpowiesz twierdzącą skręć w lewo. Jeśli natomiast cenisz sobie choć odrobinę komfortu bez zastanowienia idź na prawo. My, jako urodzeni masochiści wybieramy oczywiście opcję nr 1, która już wkrótce okaże się wersją level H-A-R-D przez duże "H", rzecz jasna. Ścieżka jest niezwykle wymagająca. Kamienie, wielkie konary czy zwalone drzewa nie ułatwiają przeprawy. Co chwila musimy pokonywać olbrzymie głazy lub wspinać się po korzeniach pod górę. Trudy wędrówki wynagradzają przepiękne widoki na towarzyszące nam przez całą drogę jezioro Loch Lomond.
Mniej więcej 2 kilometry za Rowardennan szlak się rozwidla. W tym miejscu musisz zadać sobie pytanie "czy w zamian za nieziemskie widoki jesteś gotów na duuuuuuże poświęcenie, czy raczej Twoje stopy mówią już dość?". Jeśli na pierwsze pytanie odpowiesz twierdzącą skręć w lewo. Jeśli natomiast cenisz sobie choć odrobinę komfortu bez zastanowienia idź na prawo. My, jako urodzeni masochiści wybieramy oczywiście opcję nr 1, która już wkrótce okaże się wersją level H-A-R-D przez duże "H", rzecz jasna. Ścieżka jest niezwykle wymagająca. Kamienie, wielkie konary czy zwalone drzewa nie ułatwiają przeprawy. Co chwila musimy pokonywać olbrzymie głazy lub wspinać się po korzeniach pod górę. Trudy wędrówki wynagradzają przepiękne widoki na towarzyszące nam przez całą drogę jezioro Loch Lomond.
Wypatruję końca szlaku. Bezskutecznie... |
Atrakcją na trasie jest jaskinia Rob Roya. "Who the hell is Rob Roy?!" - myślisz. Spieszę z wyjaśnieniem. Mianowicie Rob Roy to zbójnik i banita, zwany również szkockim Robin Hoodem. Zyskując sławę szlachetnego i honorowego, stał się bohaterem wielu legend i opowieści.
Daleko jeszcze?!
Z uwagi na brak sił i co raz większe palenie w stopach, eksplorowanie jaskini sobie odpuściliśmy. Po kilku godzinach mozolnej, wręcz morderczej dla mięśni pracy docieramy do Inversnaid Hotel. Wiedząc, że za nami już ponad 2/3 drogi, pozwalamy sobie na dłuższą przerwę. To właśnie tam wypijam najlepsze na świecie ciemne piwo. Nie wiem, czy faktycznie było takie wyśmienite, czy to moje wyczerpane ciało i dusza pragnęły nieco orzeźwienia. Niestety nie pamiętam nazwy, ale podawane było z nalewaka i poleciła je barmanka. I ta pianka! Lekka, delikatna... Ja, osoba która przy jednym piwie potrafi spędzić cały wieczór, wypijam je w ekspresowym tempie. Oczywiście brzuch zapełniam tradycyjnie fish'n'chips. Było równie wyśmienite, jak te zjedzone poprzedniego dnia w Oak Tree Inn.Inversnaid Hotel położony jest w samym sercu Loch Lomond and the Trossachs National Park. To świetna baza wypadowa do eksploracji okolicy. W okresie letnim z portu usytuowanego tuż przy hotelu wypływają wycieczkowe promy po jeziorze Loch Lomond.
Z wielkim bólem zbieramy się do dalszej drogi. Do celu zostało niecałe 10 km. Jak się potem okaże, 10 km morderczego marszu. Kamień za kamieniem, głaz za głazem, schodek za schodkiem, krok za krokiem. Po drodze mijamy mężczyznę, który ewidentnie przeliczył się ze swoimi siłami. Ledwo stoi oparty o głaz i ma trudności z zaczerpnięciem powietrza. Jego sytuacji nie polepsza duża nadwaga oraz brak stricte turystycznego ekwipunku (bo kto na taką wyprawę wybiera się z 2-sekundowym, samorozkładającym namiotem?!). Na szczęście jest przy nim już inny turysta, który udziela mu niezbędnej pomocy.
Po którymś z kolei kilometrze, krajobraz zaczyna się zmieniać. Za plecami zostawiamy towarzyszące nam od dwóch dni jezioro Loch Lomond i wchodzimy w bardziej odkryte, a tym samym górzyste rejony kraju. Naszym oczom powoli zaczynają ukazywać się osławione highlandy. Niestety ja jestem wręcz u kresu swoich wytrzymałości i z utęsknieniem odliczam metry pozostałe do końca trasy. Znasz ten stan, w którym ze zmęczenia nawet nie chce Ci się wyjmować aparatu? Cykam więc jedynie kilka zdjęć telefonem. Kiedy w końcu docieramy do naszego kempingu, padam jak mucha. Stopy bolą mnie niemiłosiernie, znać o sobie daje najmniejszy mięsień na ciele. I chociaż kemping jest jednym z fajniejszych na trasie, a w barze obok koncertuje gościu z gitarą, jedyną rzeczą o jakiej marzę to ciepła kąpiel i sen...
Kozice na szlaku. Aby je przepędzić, trzeba głośno klaskać |
Beinglas Farm - debeściak na trasie
Beinglas Farm to przepięknie położony i do tego świetnie wyposażony kemping. To jedno z fajniejszych miejsc do biwakowania na trasie West Highland Way. Z uwagi na brak jakiegokolwiek doświadczenia w przebywaniu na szlaku długodystansowym, do tamtej pory nawet nie zdawałam sobie sprawy, jakim luksusem jest czasem dostęp do ciepłej, bieżącej wody. Beinglas Farm posiadał wszystko, czego nam było trzeba. Prysznice z ciepłą wodą, kuchnię do przyrządzenia posiłku, pralki, suszarki, a nawet bar z muzyką na żywo, który za dodatkową opłatą oferował możliwość zjedzenia porannego śniadania.Tego dnia moja wiara w internet nieco podupadła. Wyliczona przed wyjazdem na Google Maps trasa liczyła 27 kilometrów. Jak się okazało, w rzeczywistości, przeszliśmy dobre 30 km! 30 kilometrów cholernych zawijasów, zakrętasów, wejść i zejść. To kolejny dowód na to, że wujka G można sobie wsadzić głęboko w D... To tak na marginesie, abyście nie pytali co chwila "Daleko jeszcze?".
A jaki jest Twój najgorszy koszmar związany z długodystansowym szlakiem pieszym? ;)
Pięknie tam i miejscami bardzo podobnie jak w Norwegii :) uwielbiam takie miejsca :)
OdpowiedzUsuńTo prawda. Szkocja jest naprawdę pięknym miejscem. Krajobrazy zachwycają i gdyby tylko nie ta zmienna pogoda z chęcią jeździłabym tam częściej. Zresztą szlaków pieszych tam pod dostatkiem :)
UsuńAle tam cudnie ❤
OdpowiedzUsuńOj tak! I powiem Ci, że z każdym dniem widoki stawały się co raz piękniejsze :)
UsuńNajgorszy koszmar? Kiedy na Camino przeszłam około 40 kilometrów z czego ostatnie 10-15 km to przewaga drogi asfaltowej. To był koszmar. Do tej pory zadaję sobie pytanie, dlaczego ja nie zatrzymałam się gdzieś po drodze skoro miałam ze sobą namiot :P
OdpowiedzUsuńPiękny ten Wasz szlak. Coraz bardziej mnie przyciąga. Muszę chyba rozważyć ten kierunek podróży, bo zastanawiam się czy w przyszłym roku nie skusić się na jakieś krótsze Camino albo właśnie jakiś inny szlak, który zająłby mi około tygodnia, dwóch.
Czekam na dalszą relację :)
40 km???!!!! No to jest wyczyn! Ja po 30 padałam na pysk, ale może ogromnym utrudnieniem była tu naprawdę słaba nawierzchnia.
UsuńWHW bardzo polecam. Jakbyś chciała więcej informacji, pisz, chętnie podzielę się swoją wiedzą. Mi jeszcze po głowie chodzi Tour de Mont Blanc - szlak wokół góry. Przepiękne widoki, a kilometrowo wychodzi podobnie.
Relacja się pisze, ale nie mam kiedy obrobić zdjęć :) Postaram się jednak w weekend wrzucić kolejną część.
Najgorszy szlak zafundowały mi nasze poczciwe Beskidy i mój nieco za szybko chodzący kolega - 27 km, 7 godzin, trzy nieduże szczyty, deszcz, zero przerw na obiad, dwie przerwy w ogóle. Dopiero gdy posiedziałam chwilę w schronisku, i przestały mi wirować czarne płaty przed oczami zdałam sobie sprawę, że trochę przesadziliśmy jak na nasze możliwości :P
OdpowiedzUsuńBardzo ładniutki szlak :D I widzę, że nawet taki jak na moje zdolności, wyćwiczone w polskich górach, a przede wszystkim jak na moją niedbałość o warunki sanitarne na trasie :P Baardzo podoba mi się opcja spania na dziko, jak gdzieś spać w lesie, to tylko w mojej wymarzonej Szkocji! Aczkolwiek jak dla mnie na trasie za mało miejscowości. Straszliwie podobają mi się te małe wioseczki i kamienne domy.
Nam miejscowości również brakowało na trasie. Choć widoki na szlaku były przepiękne, to jednak konieczność noszenia prowiantu na plecach nie ułatwiała nam zadania :)
UsuńSuper ciekawe informacje
OdpowiedzUsuń